Obudziłam się nim jeszcze wschód
słońca rozchylił swe ramiona na powitanie, a w zasadzie to strach zacisnął mi szpony na krtani i zadławiona rozchyliłam powieki bolące, zagryzłam wargi do
krwi, chciałam wyrwać sobie włosy z głowy, tak bardzo boje się,
boję się jutra, boję się dni następnych. Łzy cisną mi się do
oczu, ale nie pozwolę im popłynąć. Drżę w środku. W środku
też krzyczę
między wersami
wzdycham
skrycie
między pauzami
spojrzenia dostrzegam
urywam twe słowa
rozkruszam je
smakuje na nowo
i na nowo śnię
ukrywam część duszy
za duży
jest dzień
bym mogla mu sprostać
bym ponieść go mogła
więc chowam się za fasadą uśmiechów,
żartów szampańskiego humoru by gdy spotkać się sam na sam z
czterema ścianami zwariować, krzyczeć i płakać cicho w poduszkę
która nie pachnie już niczym tylko przeżutymi zdarzeniami. Chce mi
się wymiotować z nerwów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz