Bursztyn stopniał jak karmel i
spłyną między ustami złączonymi granatowymi upstrzonymi w
szemrzące kropki. Pamiętam jak przez mgłę złote koło przebijało
się przez uściełane grubą kołderką sklepienie. Biały proch
obsypał skutą lodem ziemie, a wiatr zimny jakby trochę arktyczny
szarpał tłukące się ogołocone gałęzie, ona wybiegła z domu w
samej białej koronkowej sukience. Bose stopy zanurzała w śniegu,
jak spłoszona sarenka, zajączek odwracała się czasem a jej
niebieskie tęczówki uderzały w drewnianą chatę. Chyba przed
czymś uciekała, chyba czegoś się bała. Pewnie siebie się bała,
księżniczka lodowa, królowa zimy. Siebie się bała z pewnością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz