Znowu budzę się w nocy z piachem pod powiekami, ale bez strachu. Nie wodzę nieprzytomnym wzrokiem po lepiącej się do skóry ciemności, nie doszukuję się znajomych kształtów w nic nie znaczących już przebłyskach, czy zarysach. Wcześniej krztusiłam się na myśl o tym, że będę musiała wyjść spod splotu marzeń, planów, że odsłonie się cała i ludzie ze wstrętem odsuną się ode mnie i powiedzą "o Boże, spójrz jakie okropne ma wnętrze" teraz wiem, że tak nie jest, że ukwieciona jestem w środku, że mam dużo do powiedzenia i że ten kto ma mnie cenić ceni, a ten kto błoto ma zamiast mózgu i ten kto karmi się krzywdą ludzką powie to co jest w cudzysłowie, a ja uśmiechnę się na to, może coś odpowiem i odejdę. Bo zaakceptowałam fakt, że niektórzy ludzie to mendy okropne są, że boją się myśleć, że tylko wymagają, zamiast też coś z siebie dawać.
I wstaję rano i jadę i kupuję pędzle do malowania, zanoszę papiery na uczelnie i słyszę miłe słowa i wszyscy cieszą się na mój widok, że kontynuuję, że fajnie, powodzenia życzę, (nie)dziękuję, później kupuję szampony Barwa Ziołowa, które nigdzie dostać nie mogłam, ale wcześniej wstępuję do zielarskiego. Jem kapuśniaczka, jestem obiektem obserwacji, ale i sama obserwuję. Zrywam porzeczki i agrest i mówię na głos co chwilę, ze wykończę się chyba jak nie prześpię się choć trochę. Nadchodzi noc, a ja mam koszmary.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz