Jesień nigdy nie była jej ulubiona porą roku. Znaczy smutna była cały rok, ale jesienią jakby nikła trochę, robiła się wtedy półprzezroczysta, jak mgła, albo chmurka. Uciekała spojrzeniem w bok, zagryzała popękane usta, a poobgryzane paznokcie chowała do kieszeni płaszcza jakby z nadzieją że tego nikt nie zobaczy. Jakby całej jej nie zobaczy, ale nie dało się na nią nie patrzeć, bo wzrok lgnął do jej twarzy jak magnez. Cała taka była. Zapadała w pamięć i gdy przechodziło się przez miasto i mijało się te milion pędzących osób to ją zawsze się rozpoznawało, nie wiem czy po tych smutnych oczach, czy po bladej twarzy, ale już z daleka wiedziałam gdy szła ona. Jesień przywodziła ze sobą milczenie i nostalgię w która ubierała się jakby chciała by było jej od tego cieplej, czy było nie wiem. Nie zadałabym jej tego pytania nigdy.
Była jedną z tych osób która znała odpowiedź na chyba każde pytanie egzystencjalne i potrafiła z prędkością milisekundy podać receptę na zło.
I może była ona niemożliwa pod każdym względem i większość osób jej nie doceniała, to ja ją trochę rozumiałam czemu uciekała do domu przed ludźmi. Jesienią takie rzeczy się zdarzają a jej wyjątkowo w jesieni nie do twarzy było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz