sobota, 13 grudnia 2014

Kilka szponów wbija mi się między żebra, coś w środku chce się wydostać jak obcy, jestem jak ćma trzepocze skrzydłami pudrowymi desperacko z roztargnieniem zmieniam kierunek raz w dół raz w górę, to w prawo, to w lewo. I marzę, że dolecę do księżyca wielkiego jasnego tymczasem łapię się w pułapkę pod klosz, nie mogę się wydostać. Jest tak jasno. Bolą mnie oczy. Umieram powoli. Zasycham. Niedługo opadnie moje drobne ciałko i stanę się ozdobą lub śmieciem zamkniętym w karniszu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz