Skończyło się tak jak się zaczęło, czyli smutno, gorzko ze szczyptą rozczarowania. Wtedy deszcz chyba padał albo ja tak płakałam, nie wiem, wiem za to, że pachniało skoszoną trawą, a w tle jak muzyka słychać było ludzkie rozmowy. Siedziałam na ławce w parku i udawałam że mnie nie ma, tak jak miałam to w zwyczaju. Było mi trochę przykro, a przynajmniej tak sobie wmawiałam, bo w rzeczywistości było mi cholernie przykro. Czułam się samotna, bezradna, samotna, nielubiana i jeszcze raz samotna. To uczucie było jak pająk. Powoli wkradło się do życia, niezauważone i zaczęło pleść te swoją pajęczynę, to tu to tam, aż w końcu ocknęłam się sama. Całkiem sama.
Poznałam go całkiem przypadkiem. Z resztą większość niesamowitych rzeczy dzieje się z przypadku. Tym razem dzień był jeszcze bardziej do dupy, spóźniona do pracy, lało jak z cebra, o głodzie wpadłam do biura i z wejścia dostałam do niańczenia pisklaka- za karę.
Może i był dobrze zbudowany i trochę wyższy ode mnie, ale te rozczochrane włosy i szczenięce oczy, które zawsze wlepiał we mnie kiedy nie radził sobie z jakimś zadaniem. Jak dziecko, jak pierwszoroczniak łapiący się spódnicy wychowawczyni. Niezmiernie mnie to irytowało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz