niedziela, 3 stycznia 2016

Skończyło się tak jak się zaczęło, czyli smutno, gorzko ze szczyptą rozczarowania. Wtedy deszcz chyba padał albo ja tak płakałam, nie wiem, wiem za to,  że pachniało skoszoną trawą, a w tle jak muzyka słychać było ludzkie rozmowy. Siedziałam na ławce w parku i udawałam że mnie nie ma, tak jak miałam to w zwyczaju. Było mi trochę przykro, a przynajmniej tak sobie wmawiałam, bo w rzeczywistości było mi cholernie przykro. Czułam się samotna, bezradna, samotna, nielubiana i jeszcze raz samotna. To uczucie było jak pająk. Powoli wkradło się do życia, niezauważone i zaczęło pleść te swoją pajęczynę, to tu to tam, aż w końcu ocknęłam się sama. Całkiem sama. 
Poznałam go całkiem przypadkiem. Z resztą większość niesamowitych rzeczy dzieje się z przypadku. Tym razem dzień był jeszcze bardziej do dupy, spóźniona do pracy, lało jak z cebra, o głodzie wpadłam do biura i z wejścia dostałam do niańczenia pisklaka- za karę. 
Może i był dobrze zbudowany i trochę wyższy ode mnie, ale te rozczochrane włosy i szczenięce oczy, które zawsze wlepiał we mnie kiedy nie radził sobie z jakimś zadaniem. Jak dziecko, jak pierwszoroczniak łapiący się spódnicy wychowawczyni. Niezmiernie mnie to irytowało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz