Zasypiam czasem z myślą o tym, że chciałabym czasem z kimś (nim, albo nie z nim) pojechać sobie w góry, wynająć domek i spacerować godzinami po wijących się ścieżkach, oscypek, grzane wino, potem kochać się wieczorem i zasnąć w jego ramionach, chciałabym czasem z kimś (nim, albo nie z nim) iść wieczorem na koncert jakiejś kapeli, albo iść do teatru. Ubrałabym wtedy swoją czarno- czerwoną koronkową sukienkę, usta na czerwono pomalowała. Chciałabym obudzić się rano i wpatrzeć w oczy jego bo on już nie spałby od godziny tylko wpatrywał się we mnie, chciałabym chciałabym chciałabym, ale podświadomie wiem, że będę sama, ze nie zakocham się w ogóle, nie będę miała palpitacji serca na czyjś widok, że nie będę miała rumieńców na policzku, że nie będę godzinami myślała o tej osobie tylko będę miała więcej lat, on nie będzie miał nikogo, ja też nie, a łączyć nas będzie tylko strach przed samotnością i nie możliwość znalezienia sobie kogoś lepszego. Potem szybko weźmiemy ślub i zrobimy sobie dzieci. I będę bardzo nieszczęśliwa. Będę nienawidziła swojego życia jeszcze bardziej, będę nim gardziła. On nie będzie chciał nigdzie wychodzić, tylko do pracy, a po pracy będzie siedział przed tv, a ja będę latała wokół dzieciaków. A w głowie będę miała narastające myśli samobójcze. I będę modliła się co noc o śmierć, bo to wszystko czego nienawidzę się ziści.
Modlę się o to by było inaczej. Choć obawiam się, ze ten czarny scenariusz zaistnieje, wiem, że mam problemy z zawieraniem kontaktów i z ich utrzymywaniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz