poniedziałek, 13 marca 2023

 Coraz wcześniej otwieram powieki, topię się w jego ramionach, potem się całujemy i ściągamy majtki, wbijamy palce w ciała, oddychamy jednym powietrzem. Ubieram czerwoną bluzkę, czarne szerokie spodnie, spryskuje się muglerem i wychodzę na miasto przeżyć jeden z moich ulubionych wieczorów. Jest dobrze, trochę kurczę się w sobie, czasem uśmiecham, czasem złoszczę, piszę esemesy, kupuje sportowe leginsy na siłownie, sukienki i spódnice, troszkę chudnę, więcej gotuje, słucham muzyki, oglądam seriale. Jednego dnia cieszę się wiosną w powietrzu by następnego zastać wszystko w bieli.
Staram się kontrolować myśli, żyć tu i teraz. Idzie mi całkiem dobrze, choć myśli czasem te lepkie i ciężkie jak lep na muchy obklejają mi się wokół neuronów w mózgu, wokół gałek ocznych, kosteczek słuchowych, wykręca mnie wtedy w pół i nie potrafię o niczym innym myśleć. Zaciskam dłoń na jego dłoni, patrzę głęboko w oczy, są koloru jasnobłękitnego jak lód, albo jezioro po którym pływałam gdy miałam lat 16 z niby przyjaciółką, potem paliłyśmy papierosy na pomoście i słuchałyśmy j-rocka, chyba The Gazette. To były mazury i były do wakacje.
Przypominają mi się stop-klatki sprzed kilku lat, odganiam je ręką jak niechcianą muchę, są cierpkie, trochę dobre, ale głównie cierpkie. Pozostawiają nieprzyjemny posmak na języku o którym chcę jak najszybciej zapomnieć. Mijają dni, tygodnie, miesiące, a ja upewniam się, że zmiana pracy była jak najbardziej na plus. Zbieram koło siebie ludzi, którzy mnie kochają, albo przynajmniej lubią za to jaka jestem. Za moją szczerość, czasem impulsywność, nie sprawiają, że się źle czuję z tym jaka jestem. Dużo we mnie nerwów jest, kłębią się pod skórą, sprawiają, ze krew szybciej płynie w żyłach, że głos drży, że krzyczę w przestrzeń do Boga i tylko on mnie słyszy bo nie ma wokół mnie nikogo. Pusty pokój, prawie pusta głowa, puste ulice gdy wracam do domu. 

sobota, 4 marca 2023

 Budzę się rano i coraz częściej towarzyszy mi spokój. Nie ma skłębionych myśli, zdławionych łez, przekleństw mielonych pod nosem, rozedrganego spojrzenia, czasem jednak jeszcze trzęsę się jak galareta, nie wiem o co mi chodzi i czuję dziwny skurcz. Poukładałam siebie w sobie, czuję że czas na zmiany, że coś we mnie dojrzewa, że coś się wykluwa, coś pozytywnego. Uczę się odpuszczać, machać ręką na niektóre wydarzenia, osoby. Płynąć spokojnie z bieżącymi wydarzeniami.
Rwę sałatę na kanapki, idę na siłownie, farbuje włosy i odpisuje na wiadomości. Niektóre z nich są ciężkie jak smoła, gorzkie i pachną stęchlizną. Nie chcę ich, przypominają mi to z czym walczyłam, z czego się wyczołgałam ledwo co. Staram się by moje życie było jak najlepsze, bym była w nim szczęśliwa bo to ja buduje to co mnie otacza, nie podejmę decyzji wbrew sobie, nigdy. Muszę tego pilnować, starać się i opiekować się sobą. Drżą mi nogi od wysiłku, miotam się, bo nie chcę obierać żadnej ze stron. Mam nowe konta, oszczędności, makaron z sosem pieczarkowym, delikatny makijaż i torbę ciuchów, nowe buty. Tiki nerwowe, nowe piękne piosenki, unoszę wzrok i znajduje w sobie spokój i pewność. Ludzie wchodzą mi w zdanie, przerywają mi, ale to nic, pracuje nad tym by się nie przejmować. Do przodu małymi krokami.