wtorek, 9 stycznia 2018

Dużo się działo w ostatnich dniach u mnie. Najpierw spotkałam się z nim na początku grudnia i serce głupie biło szybciej najpierw z miłości, a później ze strachu. Było mnóstwo telefonów z pretensjami i zepsute dni, kłótnie o byle co bo moja wina, bo on się tak stara a ja nie doceniam i rzuca we mnie słowami jak kamieniami jakby gdyby święty był, a zapewniam, że nie był. Później zepsuta wigilia przez niego, przeprosił, obiecał poprawę by późnej stwierdzić, że to jednak była moja wina, moja wina. Później sylwester na który się tak cieszyłam, najpierw kłótnia z rana, że albo na 16.00 albo on w ogóle nie jedzie i serce mi krwawi, później idziemy na imprezę, trochę pijemy, trochę tańczymy schodzimy z parkietu i oddaję ci telefon byś nie powiedziała że cię okradłem i znów zabolało. Odchodzę ku jego wściekłości i tańczę sama. Zabiera mnie do pokoju i krzyczy i popycha na meble, bo ośmieszyłam go przed wszystkimi (nikogo nie było) nie chce wypuścić mnie z pokoju, potem chyba płaczę i mówię mu wszystko co che usłyszeć. Później podaje mi colę po której jestem nietrzeźwa, ramiona przyjaciółki, następnego dnia esemesy że się zabije, że gdy z nim zerwę to on umrze. Zrywam i kończę te farsę, i życie do mnie wraca.