środa, 1 sierpnia 2018

Całe życie chciałam gdzieś dojść. Szłam i szłam i ciągle zastanawiałam się nad tym kiedy wreszcie dojdę do celu i jak będę wtedy szczęśliwa. Szłam i szłam, krok za krokiem, a byłam wtedy bardzo zmęczona i bardzo, bardzo smutna. 
Teraz rozumiem, że życie nie polega na dojściu do celu, tylko życie to ciągła wędrówka. Że muszę się cieszyć drogą i marszem, a nie dołować się tym, że nie ma mnie tam gdzie chciałabym być, że muszę jeszcze iść, a tak bardzo chciałabym spocząć.  




niedziela, 10 czerwca 2018

niedziela, 8 kwietnia 2018

W ostatnich dniach chowam się przed światem w swoim umyśle, albo w czterech ścianach swojego pokoju. Już nie zagłębiam się jak dawniej w swoich emocjach, nie topię się w bólu, akceptuję go, że po prostu jest, istnieje i od tej pory bywa on przy mnie krócej, a ja dzięki temu szybciej podnoszę się z porażek, choć są rzeczy, które nigdy nie przestaną boleć, tylko kują uciążliwie, nie dając o sobie zapomnieć. 
Czasem serce rwie mi się na strzępy, cała się rozsypuje na kawałki i rano muszę zszywać się do względnej funkcjonującej kupy, by jakoś wyjść do ludzi. Mam niekontrolowaną mimikę i niechciane obrazy przed oczami, głuche telefony, nowe znajomości i miłe wiadomości. Jak zwykle odkładam wszystko na ostatnia chwilę, kupuję skórzaną kurtkę za 4stówy, wodę mineralną, potrzebuję nowych stopklatek, które będę mogła wspominać później, a mam tylko strach, krótkie znajomości, przelotne flirty, samotne piwa przy samotnych seansach i rozdarcie. Bo nie wiem czy mi tak lepiej czy gorzej.

sobota, 17 marca 2018

Dawno tu byłam, ale trochę musiałam odchorować. Mieć żałobę po swoim zmarnowanym na niego czasie, opłakać zranione serce, ukradzione zaufanie, złamaną nadzieję. Ponurą świadomość, że nie potrafię kochać obcych ludzi, że by dotrzeć do mnie trzeba się naprawdę postarać, a nikomu się nie chce starać aż tak bardzo by serce zabiło. 
Może mnie zranił bo w jakiś sposób mi na nim zależało, ale jak sobie poszedł to moje życie zakwitło, jakbym pozbyła się chwastów ze swojego ogrodu, jakbym stworzona była do chadzania samotnie swoimi ścieżkami, a nie sunięcia ramię w ramię. I czasem bym chciała patrzeć w czyjeś oczy, parzyć komuś kawę rano i jeść wspólnie kolację. Ale lubię być swobodna i wolna. Bo wolność sprawia, że latam, tam gdzie inni zmuszają mnie bym chodziła.

wtorek, 9 stycznia 2018

Dużo się działo w ostatnich dniach u mnie. Najpierw spotkałam się z nim na początku grudnia i serce głupie biło szybciej najpierw z miłości, a później ze strachu. Było mnóstwo telefonów z pretensjami i zepsute dni, kłótnie o byle co bo moja wina, bo on się tak stara a ja nie doceniam i rzuca we mnie słowami jak kamieniami jakby gdyby święty był, a zapewniam, że nie był. Później zepsuta wigilia przez niego, przeprosił, obiecał poprawę by późnej stwierdzić, że to jednak była moja wina, moja wina. Później sylwester na który się tak cieszyłam, najpierw kłótnia z rana, że albo na 16.00 albo on w ogóle nie jedzie i serce mi krwawi, później idziemy na imprezę, trochę pijemy, trochę tańczymy schodzimy z parkietu i oddaję ci telefon byś nie powiedziała że cię okradłem i znów zabolało. Odchodzę ku jego wściekłości i tańczę sama. Zabiera mnie do pokoju i krzyczy i popycha na meble, bo ośmieszyłam go przed wszystkimi (nikogo nie było) nie chce wypuścić mnie z pokoju, potem chyba płaczę i mówię mu wszystko co che usłyszeć. Później podaje mi colę po której jestem nietrzeźwa, ramiona przyjaciółki, następnego dnia esemesy że się zabije, że gdy z nim zerwę to on umrze. Zrywam i kończę te farsę, i życie do mnie wraca.